Koncert Łysej Góry i Derwany
Łysej Góry słucham już od dłuższego czasu, więc kiedy na facebooku pojawiło mi się powiadomienie, że będą grać w Warszawie w VooDoo Club od razu wiedziałem, że będę chciał pójść. Ale coś mnie tknęło, zupełnie nie wiem skąd, ale okazało się, że w znajomych mam wokalistkę i frontmankę zespołu. Napisałem, czy nie chcieliby zdjęć i tak znalazłem się w piątkowy wieczór na Woli.
Uwielbiam móc widzieć koncerty od zaplecza, być na przygotowaniach i próbach. Te zdjęcia, jeszcze nie ‘wystepowe’, jeszcze z lekką tremą, szczątki rozmów o codzienności, dzieci, samochody, proza życia, którą później zastępuje energia występu, mają w sobie pewną surowość, coś zwyczajnego, pozwalającego spojrzeć na ludzi na scenie, jak na zwyczajnych ludzi.
Pierwsza wystąpiła Derwana, folkowo metalowy zespół. Dali niezwykle energetyczny występ, pełen ekspresji, pasji, szału. Było lirycznie, było mocno, był taniec i wspólne śpiewanie. Nie znałem tego zespołu, ale już mam kilka kawałków na mojej playliście.
No i potem się zaczęło. Na scenę wyszła Łysa Góra i wszystko inne przestało się liczyć. Ten chłodny wrześniowy wieczór rozgrzali do czerwoności - nie tylko muzyką, ale przede wszystkim swoją charyzmą, kontaktem z publicznością, teatrem, humorem, ale też melancholią. Było niezwykle. Melodie wciąż siedzą mi w głowie i chyba szybko jej nie opuszczą.



























































































