Kuba Ryszkiewicz Kuba Ryszkiewicz

Na scenie w GOK

Występy grupy teatralnej w Grójeckim Ośrodku Kultury. Było niesamowicie, aktorzy naprawdę przeszli samych siebie doprowadzając publiczność do smiechu i łez. Magiczny wieczór!

To był niezwykły wieczór, sala zapełniona po brzegi. Jak zawsze w Grójeckim Ośrodku Kultury niemalże rodzinna atmosfera - wszędzie znajome twarze, tak na scenie, jak na widowni. Z wizyty na wizytę, coraz więcej. O samej sztuce nie wiedziałem nic, tyle tylko, że to komedia, ale nie miałem pojęcia czego się spodziewać, bardziej byłem chyba nastawiony na robienie zdjęć, niż na cokolwiek innego, ale już po chwili aktorzy całkowicie zawładnęli nie tylko moją wyobraźnią, ale i całej zgromadzonej widowni. Co i rusz słychać było salwy śmiechu, wszyscy bawili się wyśmienicie.

Następnego dnia miałem możliwość przyjrzeć się próbie przed przedstawieniem. Bardzo lubię takie momenty, zwłaszcza kiedy podczas mycia sceny, aktorzy ćwiczą w zupełnie innej przestrzeni. Perspektywa tego co widać z widowni, a tego co widać ze sceny jest totalnie inna . Uwielbiam widzieć aktorów w zupełnie innej rzeczywistości, niż ta sceniczna - tak też było i tu - to te kilka zdjęć, gdzie widać aktorów siedzących na krzesełkach, odgrywających jedną ze scen.

Jedną z rzeczy, które zawsze mnie fascynowały, była możliwość zajrzenia w zakamarki teatru, czy kina. Tu się dobrze złożyło, bo GOK jest tak naprawdę jednym i drugim - oglądanie przedstawienia z projektorowni to zupełnie inne doświadczenie, w każdym kącie kryją się ślady przeszłych i przyszłych przedstawień, pokazów, wydarzeń.

To było magiczne doświadczenie, mam nadzieję, że jeszcze wiele razy będę tu wracał.

Read More
Travel Kuba Ryszkiewicz Travel Kuba Ryszkiewicz

Teatr Powszechny w Radomiu

Kiedyś, kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Warszawie, w teatrze bywałem niezbyt często, potem zdarzało się to jeszcze rzadziej. I to nie dlatego, że tego nie lubiłem, tylko z jednej strony zawsze postrzegałem go jako coś wyjątkowego, coś gdzie bariera pomiędzy rzeczywistością, a tym co wymyślone przebiega dużo bliżej, niż dajmy na to w kinie, przez co najtrywialniejsze nawet komedie stawały się wydarzeniem, a co dopiero dramaty. Z drugiej, proza życia, jego pęd, praca, obowiązki, na coraz dalszy plan osuwały myśli o wizycie w teatrze. Dlatego tym bardziej ucieszyłem się na możliwość robienia zdjęć podczas próby w Radomskim Teatrze Powszechnym.

Kiedyś, kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Warszawie, w teatrze bywałem niezbyt często, potem zdarzało się to jeszcze rzadziej. I to nie dlatego, że tego nie lubiłem, tylko z jednej strony zawsze postrzegałem go jako coś wyjątkowego, coś gdzie bariera pomiędzy rzeczywistością, a tym co wymyślone przebiega dużo bliżej, niż dajmy na to w kinie, przez co najtrywialniejsze nawet komedie stawały się wydarzeniem, a co dopiero dramaty. Z drugiej, proza życia, jego pęd, praca, obowiązki, na coraz dalszy plan osuwały myśli o wizycie w teatrze. Dlatego tym bardziej ucieszyłem się na możliwość robienia zdjęć podczas próby w Radomskim Teatrze Powszechnym.

Plan dnia był mocno napięty. Od rana do 15 byłem w szkole, 8 lekcji, czyli standard. Potem szybko do domu wyprowadzić psy i przygotować się na wyjazd do Radomia. Dodatkiem, który trochę krzyżował plany w tym dniu było obowiązkowe szkolenie rady pedagogicznej, które na szczęście odbywało się online i nie wymagało czynnego zaangażowania, wystarczyło słuchać. Rozpoczęło się w połowie drogi do Radomia, skończyło w przerwie przedstawienia. Więc zdjęcia robiłem ze słuchawką w uchu, jednocześnie próbując skupić się na tym, co było mówione w lewym uchu, tym co słyszałem w prawym, a tym, by złapać dobry kadr i nie przeoczyć ciekawych sytuacji. Sytuacja była tak abstrakcyjna, że wciąż gdy o niej pomyślę, robi mi się ciepło. Będę te zdjęcia wspominał jeszcze długo.

Kiedy dojechałem na miejsce, miałem okazję chwilę rozejrzeć się po zapleczu teatru zanim aktorzy zajęli miejsca na scenie. Miejsca takie jak te, ukryte na co dzień przed spojrzeniem widzów, zawsze mnie pociągały. Wciąż z nostalgią wracam do czasów, kiedy pracowałam w warszawskim Muranowie i widoku projektorowni, z ogromnymi szpulami filmów leżącymi jedna na drugiej, unoszącym się wszędzie dymie papierosów i tego certain je ne sais quoi dodającemu wszystkiemu magii. Tutaj było podobnie, ukryte zakamarki, pełne zapisanych flamastrem informacji, ekranów pozwalających aktorom widzieć, co się dzieje na scenie, leżących tu i ówdzie teksów przedstawienia. Czułem w powietrzu elektryczność, ale może to słuchawki miały jakieś przebicia.

Potem wszystko się zaczęło. Aktorzy zaczęli grać. Uwielbiam ten moment, kiedy umysł przestawia się na robienie zdjęć, kiedy zaczynam myśleć kadrem, światłem, kolorem. Dwie godziny minęły jak z bicza strzelił. Nie pamiętam prawie nic ze sztuki, wiem że była komedią, bo czasem nie mogłem powstrzymać śmiechu, ale trudno byłoby mi opowiedzieć, czego dotyczyła akcja.

Odkryciem było dla mnie to, że z fotograficznego punktu widzenia, scena widziana w stronę widowni wygląda dalece bardziej atrakcyjnie, niż w odwrotną stronę. Reflektory dodają wszystkiemu dramaturgii, a pogrążone w mroku fotele głębi.

Do domu wracałem strasznie zmęczony, ale nie mogłem powstrzymać uśmiechu, a adrenalina jeszcze długo nie pozwalała mi zasnąć. Niesamowite doświadczenie.

Read More