Travel Kuba Ryszkiewicz Travel Kuba Ryszkiewicz

Teatr Powszechny w Radomiu

Kiedyś, kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Warszawie, w teatrze bywałem niezbyt często, potem zdarzało się to jeszcze rzadziej. I to nie dlatego, że tego nie lubiłem, tylko z jednej strony zawsze postrzegałem go jako coś wyjątkowego, coś gdzie bariera pomiędzy rzeczywistością, a tym co wymyślone przebiega dużo bliżej, niż dajmy na to w kinie, przez co najtrywialniejsze nawet komedie stawały się wydarzeniem, a co dopiero dramaty. Z drugiej, proza życia, jego pęd, praca, obowiązki, na coraz dalszy plan osuwały myśli o wizycie w teatrze. Dlatego tym bardziej ucieszyłem się na możliwość robienia zdjęć podczas próby w Radomskim Teatrze Powszechnym.

Kiedyś, kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Warszawie, w teatrze bywałem niezbyt często, potem zdarzało się to jeszcze rzadziej. I to nie dlatego, że tego nie lubiłem, tylko z jednej strony zawsze postrzegałem go jako coś wyjątkowego, coś gdzie bariera pomiędzy rzeczywistością, a tym co wymyślone przebiega dużo bliżej, niż dajmy na to w kinie, przez co najtrywialniejsze nawet komedie stawały się wydarzeniem, a co dopiero dramaty. Z drugiej, proza życia, jego pęd, praca, obowiązki, na coraz dalszy plan osuwały myśli o wizycie w teatrze. Dlatego tym bardziej ucieszyłem się na możliwość robienia zdjęć podczas próby w Radomskim Teatrze Powszechnym.

Plan dnia był mocno napięty. Od rana do 15 byłem w szkole, 8 lekcji, czyli standard. Potem szybko do domu wyprowadzić psy i przygotować się na wyjazd do Radomia. Dodatkiem, który trochę krzyżował plany w tym dniu było obowiązkowe szkolenie rady pedagogicznej, które na szczęście odbywało się online i nie wymagało czynnego zaangażowania, wystarczyło słuchać. Rozpoczęło się w połowie drogi do Radomia, skończyło w przerwie przedstawienia. Więc zdjęcia robiłem ze słuchawką w uchu, jednocześnie próbując skupić się na tym, co było mówione w lewym uchu, tym co słyszałem w prawym, a tym, by złapać dobry kadr i nie przeoczyć ciekawych sytuacji. Sytuacja była tak abstrakcyjna, że wciąż gdy o niej pomyślę, robi mi się ciepło. Będę te zdjęcia wspominał jeszcze długo.

Kiedy dojechałem na miejsce, miałem okazję chwilę rozejrzeć się po zapleczu teatru zanim aktorzy zajęli miejsca na scenie. Miejsca takie jak te, ukryte na co dzień przed spojrzeniem widzów, zawsze mnie pociągały. Wciąż z nostalgią wracam do czasów, kiedy pracowałam w warszawskim Muranowie i widoku projektorowni, z ogromnymi szpulami filmów leżącymi jedna na drugiej, unoszącym się wszędzie dymie papierosów i tego certain je ne sais quoi dodającemu wszystkiemu magii. Tutaj było podobnie, ukryte zakamarki, pełne zapisanych flamastrem informacji, ekranów pozwalających aktorom widzieć, co się dzieje na scenie, leżących tu i ówdzie teksów przedstawienia. Czułem w powietrzu elektryczność, ale może to słuchawki miały jakieś przebicia.

Potem wszystko się zaczęło. Aktorzy zaczęli grać. Uwielbiam ten moment, kiedy umysł przestawia się na robienie zdjęć, kiedy zaczynam myśleć kadrem, światłem, kolorem. Dwie godziny minęły jak z bicza strzelił. Nie pamiętam prawie nic ze sztuki, wiem że była komedią, bo czasem nie mogłem powstrzymać śmiechu, ale trudno byłoby mi opowiedzieć, czego dotyczyła akcja.

Odkryciem było dla mnie to, że z fotograficznego punktu widzenia, scena widziana w stronę widowni wygląda dalece bardziej atrakcyjnie, niż w odwrotną stronę. Reflektory dodają wszystkiemu dramaturgii, a pogrążone w mroku fotele głębi.

Do domu wracałem strasznie zmęczony, ale nie mogłem powstrzymać uśmiechu, a adrenalina jeszcze długo nie pozwalała mi zasnąć. Niesamowite doświadczenie.

Read More